Każdy ma swoją miernotę, ot cała filozofia. Problem tylko w tym, że słynny poeta się mylił - nieprawda, że miernota gorsza od niczego. Miernota sama w sobie jest nicością, zatraceniem, ubezwłasnowolnieniem czucia dla wzniosłości, która z natury rzeczy a priori musi być frazesem.
Każdy ma swoją miernotę. Ja mam, Ty masz, Twoja miernota również swoją ma. Narzekamy na nie, tak naprawdę narzekając na siebie, czasem pragniemy je skrzywdzić tylko po to, by nie czuć się tak niewolniczo poddanymi, nie możemy bez nich żyć, a przecież w jakiś sposób ich nienawidzimy - wszak to nasze miernoty stanowią o nas, o naszej domniemanej, na zawsze utraconej przyszłości i empirycznej, choć niechcianej, zatracającej się teraźniejszości.
Każdy ma swoją miernotę, bo warto ją mieć. To właśnie dzięki miernotom lepiej rozumiemy siebie, swoje dążenia, pragnienia i wizje. To miernoty pokazują nam nas samych bez masek, jakie zakładamy na swoje dusze, by przypadkowo, zerkając wgłąb siebie nie zobaczyć czegoś niewłaściwego. To miernoty zdejmują z naszych oczu bielmo samoułudy. I choć ich nieustanna obecność w naszym życiu zdaje się nie do wytrzymania, szepcząc z każdym podmuchem wiatru iż wszystko najlepsze co mogło być, przepadło, nie wolno nam nie doceniać wpływu miernot na nasze życie. To boli, fakt. Ale czy to właśnie nie ból stanowi fundament człowieczeństwa?