11/07/2009

mam...

mam 21 lat i obłęd w oczach
mam 21 lat i szaleństwo w ustach
mam 21 lat i chaos w umyśle
mam 21 lat i ogień w sercu
mam 21 lat i 21 bogów
mam 21 lat i 12.54 
mam 21 lat i samotność na zawołanie
mam 21 lat i wieczność na skinienie
mam 21 lat i pustkę na wyciągnięcie ręki
mam 21 lat i ciszę na wysokości kolan
mam 21 lat i brak odpowiedzi na parę zasadniczych pytań
mam 21 lat 4 kawy dziennie i samobójstwo w zanadrzu
mam 21 lat wiele wyjazdów i tylko parę powrotów
mam 21 lat rozdrapane sumienie i chorą wyobraźnię
mam 21 lat obłęd w oczach, szaleństwo w ustach chaos w umyśle
                   i wszystko w dupie


G. Olszański

10/29/2009

jesień.

Kiedy coś w tobie umiera, myślisz o przeszłości.


Szukałam ich. Szukałam którejś z tamtych jesieni. Nie odnalazłam ich w sobie. A przecież były, przecież wiem.

W wyobrażonych jesieniach mojego dzieciństwa jest błogo i ciepło. Kolory opanowują każdy zakamarek świadomości, cichy szelest pod stopami, tak bardzo niedoceniany, walczy o chwilę refleksji nad celowością przemijania.


Już nigdy nie będzie takiej jesieni. Już nigdy nie będzie takich kolorów.


Chciałabym umieć pisać tak, jak S.S. Wyrazić to wszystko, tę jesień, ten listopad, który powoli zaczyna we mnie kiełkować. Ale nie potrafię, a kolory nie chcą powrócić. Chyba zresztą nie mają nawet po co.

Już nigdy nie będzie takiej jesieni.


Zanurzać zanurzać się
w ogrody rudej jesieni
i liście zrywać kolejno
jakby godziny istnienia

Chodzić od drzewa do drzewa
od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzić ze snu

I liście zrywać bez żalu
z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni
zostawić komuś i umrzeć

5/23/2009

...

Dr. Wilson: You don't want a healthy leg.
Dr. House: Ohh, here we go.
Dr. Wilson: If you've got a good life, if you're healthy, you've got no reason to bitch; no reason to hate life.
Dr. House: Well here's the flaw in your argument. If I enjoy hating life I don't hate life, I enjoy it.
Dr. Wilson: I didn't say it was rational. HIV testing is 99% accurate, which means there are some people who test positive who live with their own impending doom for months or years before finding out everything is okay. Weirdly, most of them don't react with happiness or even anger - they get depressed. Not because they wanted to die but because they've defined themselves by their disease. Suddenly, what made them, them, isn't real.
Dr. House: I don't define myself by my leg.
Dr. Wilson: No-o, you have taken it one step further. The only way you could come to terms with your disability was to somehow make it mean nothing. So you had to redefine everything. You have dismissed anything physical. Anything not coldly, calculatingly intellectual.

5/18/2009

naiwność.

Miałam pomysł na notkę. Krystalizował się gdzieś pomiędzy ulicą Wojewódzką a Rynkiem, swego szczytu dobiegł na Placu Wolności (z ironiczną kulą na środku - wolność - kula ziemska - przytroczona do nóg - zamkniętych w grobach grawitacji), zatracił się przy Punkcie 44. Zza lewej burty tramwaju leniwym cięgiem wpływały do środka fale podeszczowego, niepohamowanego w swej agresji słońca, nadając zmizerowanym ludzkim twarzom iście katorżniczy wygląd. Słońce nadawało barwy ziemi wierząc, że wraz z ciepłem przynosi jej mieszkańcom radość, a ich oczom ukojenie. Pewnie ciągle w to wierzy, choć tramwaj dawno już zmienił strefę biletową i wszystko uległo zmianie, może prócz chłopca na jednym z przystanków, leniwie kołyszącego się na ramie zdezelowanej wiaty. Jego zdjęcie mogłoby posłużyć National Geographic za plakat - symbol dziecięcej samotności w postkomunistycznym raju. I chyba cała moc tego zdjęcia leży właśnie w tym, że nigdy go nie zrobiono.

Naiwność, Naiwność! Umieramy tak samo naiwni jak w chwili narodzin. Cali złożeni jesteśmy z naiwności i choć maskujemy ją na wiele sposobów, nie da się przed nią uciec. Dorosłość? Naiwność zapakowana w papierek dojrzałości. I Gęba. Mistrzu Witoldzie, jak zwykle masz rację. Dzieciństwo? Naiwność doskonała, karkołomna, zuchwała w swej doskonałości. Kompromis? Możliwy do osiągnięcia, choć ciągle jeszcze nie odkryty.

Byłam dziś świadkiem starcia dwóch Naiwności, których kompromis nie dotyczył. Karkołomność jednej Naiwności przeciw masce drugiej. Starcie zduszone w zarodku, choć niebezpieczne z natury rzeczy.
Tak naprawdę wszelkie Zło pochodzi z walki przeciwnych sobie Naiwności.
Tak rodzi się patologia.

4/18/2009

full wypas.

Full wypas: Norwid.

Komplet. Pięć tomów w futerale.

Wyglądają na nieczytane.

 

R. Krynicki - Full wypas (w Internecie)

 

Wczoraj dr O. przypomniał mi o czytanym kilka miesięcy temu (mea culpa, że tak późno, ale cóż) tomiku Kamień, szron Ryszarda Krynickiego, nominowanego do nagrody Nike w 2005 roku. 

Wydanie tego tomiku wszczęło na nowo dyskusję o granice poezji, o to, jak daleko może posunąć się nowowczesna myśl polska, jak bardzo mało sformalizowana może być myśl poetycka.


[Na wzór Sterna powiem teraz - drogi czytelniku, nie musisz czytać tego fragmentu, będzie on historycznoliteracki, jeśli nie jesteś zainteresowany problemem, możesz od razu przejść dalej.]

 

Tak, to samo pytanie zadawano sobie w okresie szczytowym futurystów - Wat, Jasieński, Stern, Młodożeniec, Czyżewski - ci, których poezją dziś z takich zachwytem się upijamy, jednocześnie przecież odrzucając zasady teoretyczne, które nadawały ich twórczości rację bytu, kiedyś również z oburzeniem witani byli przez im współczesnych z "językotwórczym bełkotem". Okazało się jednak, że chwyt także może być sposobem pisania, że forma może być siłą konstruktywną dla twórczego odtwarzania treści, ale to przyszło dopiero z czasem, fala krytycyzmu musiała odpłynąć dość daleko, choć przecież, jak wiemy, nigdy na zawsze.

Przeszliśmy przez wiele takich przełomów. Mieliśmy dwudziestolecie z awangardzistami, kwadrygantami i skamandrytami, forsującymi własne wizje poetyckie, zupełnie odmienne od przyjętych zasad. Mieliśmy poezję lingwistyczną, której eksperyment ze słowem i dźwiękiem, choć nie tak dobitny jak futurystyczny, również budził wiele kontrowersji. Mieliśmy w końcu poezję konkretną - pełne zautonomizowanie słowa, wyizolowanie go z kontekstu, które choć miało kłócić się z kristewową intertekstualnością, nigdy z nią nie wygrało, dowodząc, że izolacja słowa w rozumieniu bachtinowskim nie jest możliwa. Przejeżdzając kiedyś ulicą Jagiellońską wzdłuż Placu Sejmu Śląskiego przyjrzyjcie się budynkowi Górnośląskiego Centrum Kultury - zobaczycie najbardziej jaskrawy przykład poezji konkretnej - poemat Stanisława Dróżdża pt. lub

Nowa Fala znów podjęła wątki lingwistyczne, choć już nie tak jak Białoszewski (z pokolenia Współczesności, to pokolenie reprezentują również Bursa, Grochowiak, Hłasko, Poświatowska i Stachura, choć ich poezja lingwistyczna nie była) - nowofalowców nie interesowały zagadnienia ograniczeń naszego języka, a analiza współczesnej im mowy, mowy PRL-u., choć nie tylko - nowofalowcy przede wszystkim byli buntownikami wobec zastanej rzeczywistości, językiem podkreślając swoją odmienność. Czasem odwoływali się zresztą do skamandrytów, ze słynnym peiperowskim układem rozwitania, a więc nie odcinali się tak zupełnie od swojej - buntowników - przeszłości.

Dochodzimy w końcu do pokoleń najnowszych, jak pokolenie bruLionu (Świetlicki, Podsiadło, Biedrzycki) czy grupa Na Dziko (do której zresztą należy wspomniany dr O., jak i Kuczok) - grupy, które prócz "klasycznej" poezji, tej uznawanej powszechnie zajęły się krytyką społecznościową - swoją twórczość zakorzenili w kulturze masowej, swoje dzieła oparli na osobistej percepcji świata, który zastali.


[Koniec wstępu hitorycznoliterackiego. Trochę teorii mi się wkradło, ale w moim przypadku to jest nieuniknione.]

 

Po co ten wstęp? Otóż cytowany na zdjęciu Krynicki, mimo faktu bycia nowofalowcem, wydał tomik Kamień, szron po dziewiętnastu latach milczenia w duchu współczesności, w duchu poezji, jaką tworzą ludzie, któłrzy mogliby być jego dziećmi. Gorzki to tomik, ukazujący wiele zjawisk środowiskowych i społecznych naszych czasów. 


Stąd pytanie o granice poezji. Czy wierszem może być cytat zasłyszany w środkach komunikacji miejskiej? Oto jeden z utwórów z opisywanego tomiku, Godzina szczytu (w tramwaju nr 8):


... potem księgowy spuścił mnie po brzytwie...

sorki, nie kumam, o co tutaj biega...


Istnieje więc granica poezji? Czy cytowane utwory można nazwać wierszami? Z narratologicznego punktu widzenia wszystko co nas otacza jest mniejszą lub większą narracją, z każdego słowa można stworzyć dzieło, ale czy możemy stosować narratologiczne kryteria do poezji? Czy poezja może być narracją bez klasycznej podmiotowości?


Zapamiętałam doskonale cytowany na zdjęciu wiersz ze względu na smutek, który z niego bije. To, paradoksalnie, jeden z najbardziej gorzkich utworów, jakie czytałam w życiu. Wiersz, jeśli nie opiera się na formie, musi opierać się na refleksji, a refleksje po przeczytaniu Full wypasu są druzgocące - czyżby kultura rzeczywiście stawała się już tylko etykietką? Czy naprawdę ludzkie wykształcenie i oczytanie, a raczej jego brak, mają być już tylko wizytówką dla gości? Czyżby przykre wizje Gombrowicza naprawdę realizowały się społecznie?


Mętlik w mojej głowie sprzed kilku miesięcy powrócił wraz z Krynickim przeczytanym ponownie. Więc to chyba jest poezja, choć przecież...


No właśnie, przechodząc do meritum - czy uważacie, że taka forma twórczości może być poezją, ba, czy może być tak w pełni literaturą?

4/15/2009

złudzenia.

Nie warto angażować się w sprawy beznadziejne. Cała konkluzja ostatnich siedmiu miesięcy. Nie warto myśleć o rzeczach niedostępnych. Bo choć doskonale wiemy, że sytuacja nie warta jest nawet skrawka nadziei, zawsze pojawiają się te przeklęte masochistyczne złudzenia. Złote sielankowe myśli bez żadnego znaczenia, bez żadnych szans, beż światła.

Teraz... Teraz jestem wolna. Od złudzeń, marzeń, chorych zapędów. Nareszcie powinnam być szczęśliwa - czyż nie takie było moje noworoczne życzenie? To jedno jedyne na którego ziszczeniu mi zależało. Powinnam być szczęśliwa, a jednak jakaś egotyczna rysa szkaradzi czystą taflę owego ziszczenia, odbijając się z głośnym echem od mojej codzienności. I wiem, że ta rysa nie zniknie.

Dalej i dalej na paraboli czasu
Wznoszę się, aby za chwilę opaść na dno.
Z roślin trujących bukietem idę w garści
Wszystko najlepsze, co mogło być przepadło.

Bądź uważny. Staraj się być szczęśliwy.

3/28/2009

miernota.

Każdy ma swoją miernotę, ot cała filozofia. Problem tylko w tym, że słynny poeta się mylił - nieprawda, że miernota gorsza od niczego. Miernota sama w sobie jest nicością, zatraceniem, ubezwłasnowolnieniem czucia dla wzniosłości, która z natury rzeczy a priori musi być frazesem.

Każdy ma swoją miernotę. Ja mam, Ty masz, Twoja miernota również swoją ma. Narzekamy na nie, tak naprawdę narzekając na siebie, czasem pragniemy je skrzywdzić tylko po to, by nie czuć się tak niewolniczo poddanymi, nie możemy bez nich żyć, a przecież w jakiś sposób ich nienawidzimy - wszak to nasze miernoty stanowią o nas, o naszej domniemanej, na zawsze utraconej przyszłości i empirycznej, choć niechcianej, zatracającej się teraźniejszości.

Każdy ma swoją miernotę, bo warto ją mieć. To właśnie dzięki miernotom lepiej rozumiemy siebie, swoje dążenia, pragnienia i wizje. To miernoty pokazują nam nas samych bez masek, jakie zakładamy na swoje dusze, by przypadkowo, zerkając wgłąb siebie nie zobaczyć czegoś niewłaściwego. To miernoty zdejmują z naszych oczu bielmo samoułudy. I choć ich nieustanna obecność w naszym życiu zdaje się nie do wytrzymania, szepcząc z każdym podmuchem wiatru iż wszystko najlepsze co mogło być, przepadło, nie wolno nam nie doceniać wpływu miernot na nasze życie. To boli, fakt. Ale czy to właśnie nie ból stanowi fundament człowieczeństwa?

3/24/2009

pająk.

Perfidne zwierzę. Pęta się człowiekowi po głowie, snuje niezliczone nici myśli i wątpliwości, w które co rusz wpadają zagubione i nieświadome zagrożenia pytania.

Prawdziwym szczęściarzem może nazwać się człowiek, który w pajęczej sieci swego życia znajdzie choć jedną satysfakcjonującą odpowiedź, szamoczącą się niczym piękny motyl, pragnący jedynie ucieczki ze śmiertelnej pułapki.

Odpowiedź zabija pytanie, ale rodzi przecież ciągle nowe wątpliwości. Pająk znów pracuje, by pochwycić wątki i żale nieutulone, których nigdy nie zabraknie, które nigdy nie pozwolą mu odpocząć. A przecież wszyscy wiemy, że absolutne odpowiedzi nie istnieją.

Nigdy nie odpowiem sobie na to jedno najważniejsze pytanie. Nigdy go nie zweryfikuję, nie złapię choćby połowicznego motyla odpowiedzi. I chyba nawet trochę mnie to cieszy. Chyba nawet bardzo.

3/10/2009

pudełko.

Oto pudełko. Mały, szary, prostokątny kartonik bez wyrazu.
Wyobraź sobie, że otwierasz pudełko, jest puste. Wyobraź sobie swoje zaskoczenie na myśl, że jeszcze niedawno tkwiło w nim tak wiele potrzebnych emocji, marzeń i złudzeń. Że jeszcze niedawno miało ono rację bytu.
Wyobraź sobie jak tkwisz, zawieszony w próżni, ze wzrokiem wpatrzonym we własną zatartą teraźniejszość, nie wiedząc, czy tak naprawdę cokolwiek z tamtego życia jeszcze w tobie pozostało.
A teraz nic sobie nie wyobrażaj. Zamknij oczy i pomyśl pierwsze słowo, jakie wpadnie ci do głowy. Czy to słowo ma jakiekolwiek znaczenie?
Wyobraź sobie siebie nad pustą przestrzenią własnej jaźni, stającego przed heroicznym wysiłkiem stworzenia siebie na nowo, wypełnienia pudełka nowymi myślami, emocjami, pragnieniami, lękami i złudzeniami. Czy lepszymi? Tego nie dowiemy się nigdy. Wyobraź sobie, jak ciężkim zadaniem jest wyłuskać z siebie coś z dawna zapomnianego, nadać nowe życie przeszłości zamkniętej w teraźniejszości, synchronicznej płaszczyźnie diachronii.
Wyobraź sobie, że ten wysiłek nigdy nie przyniesie rezultatu.

Cokolwiek pieszczą dłonie nasze
niewierne jest: czy liść czy woda
przecieka poprzez palce; twarz się
odsuwa bliska w cienie gęste
i tak odsuwa się nam młodość
i radość prosta, że jesteśmy.


T. Gajcy – Do potomnego

3/03/2009

mgła.

Mgła zmienia percepcję, wywraca ją do góry nogami, udowadnia, jak złudne jest nasze postrzeganie świata. Idąc nie widzisz bloków, ulic, budynków. Nie widzisz świata. Pewne rzeczy na które na co dzień nie znajdujesz czasu teraz stają się nie tyle oczywiste, co konieczne. I jeszcze ten billboard, widziany przecież tyle razy – Czasem trzeba iść pod prąd. Więc idziesz, w środek mgły, w środek snu i nie wiesz już, co jest prawdą a co złudą, zupełnie jakby było to istotne. Mijasz ludzi wyłaniających się z nicości, zarysy budynków w przyćmionym świetle latarni, otacza cię biel nadziemna, biel zniewalająca i nic nie ma już znaczenia. Ciekawe tylko, kim jesteś dla tych zjaw, materializujących się powoli na twoich oczach. Złudą? Źródłem niepokoju? Imaginacją? A może po prostu nikim?
Więc idziesz. Trochę wbrew sobie, trochę wbrew bieli, może i wbrew rozsądkowi. Czas stoi w miejscu, biel daje schronienie dla myśli, nic nad tobą nie góruje, nic cię nie otacza. Czyżbyś właśnie wygrał ze światem batalię o swoją jednostkowość? Niewykluczone, przecież nasze życie składa się z takich małych, pozornych jedynie sukcesów. Uśpione miasto, uśpione obawy, uśpione demony. Czasem trzeba iść pod prąd.
Tak, pewnie poniesiesz odpowiedzialność za te chwile poza światem, poza czasem, poza przestrzenią. Pewnie niewielu zrozumie magię wybudzenia się w senności i znikomości świata. Ale jednego możesz być pewien – tego spaceru nie zapomnisz do końca życia.

3/02/2009

forma.

Papier, papier, papier.
Kartki, karteczki, karteluszki.
Ciekawe, czy można zatonąć w papierze? Utopić się w powodzi słów, stracić pod nogami grunt znaczeń? Czy można zatracić siebie w pogoni za zdaniem innych, tak bardzo, aż boleśnie potrzebując własnego? 
Zagubić się w strukturze, umrzeć pod ciężarem jej obostrzeń i ograniczeń, przyjąć Formę, gębę jako własną, jako własną!
Można. Oczywiście że można.
Nie dajmy się zatopić.
Bo czy świat pozbawiony Formy, nie okazałby się bardziej schematyczny?

wiosna.

Słońce wylewa się zza chmur. Ożywcze, szczęśliwe, oślepiająco jasne.
Tam nic się nie zmieniło. Słońce jak zawsze opierało się na głównym rondku osiedla. Ten widok, który przez lata napawał mnie radością, teraz okazał się nijaki, zwyczajny, nieznośny w swej powtarzalności. Nic tam się nie zmieniło, tylko ja już nie jestem stamtąd.
Tę wiosnę rozpoczęła Lucienne, lekki wiatr we włosach i tramwaj o 7:28. I słońce. Słońce, które nie należało do mnie.